środa, 30 września 2009

czarna środa

Są takie dni. Nie, nie TE dni, TAKIE dni.

Czasem pech spada na nas jak przysłowiowy grom, nieprzewidywalny w żaden sposób, kiedy absolutnie niczego nie podejrzewamy. Ale czasem nie. Czasem los ostrzega.

I dziś akuratnie mamy do czynienia zdecydowanie z tym drugim przypadkiem.

Nie pamiętam, którą nogą wstałam z łóżka, w sumie nie jest to aż tak istotne, bo w przesądy, tfu!, nie wierzę.

Istotne jest natomiast fakt, iż obudziwszy się, podjęłam szybką (takie są najlepsze!) decyzję, że chyba jednak nie udam się dziś w moje Podstawowe Miejsce Pracy, a zamiast tego pojadę w Inne Miejsce, gdzie zajmę się oczywiście Bardzo Ważnymi Sprawami. Nie bez znaczenia był fakt, że w Inne Miejsce nie musiałam udawać się wcześniej, niż za godzinę, co oznaczało jeszcze siedem i pół ośmiominutowych drzemek.

Ale oczywiście nie dane mi było, gdyż siedem sekund później zadzwonił kolega, że koniecznie jestem dziś niezbędna w Podstawowym Miejscu Pracy, gdyż Jeszcze Ważniejsze Sprawy i tamte Ważne to przy nich mały pikuś. No dobra, wstaję. Bynajmniej nie ze śpiewem na ustach, ale niech się cieszą, że wogle.

I wszystko nie tak, bo Mój Najlepszy Mąż już wyjechał i zamiast komfortowo przysypiać na podgrzewającym tyłek siedzeniu pasażera będę musiała teraz przypomnieć mojemu jeździdełku, jak to się robi. Zadzwoniłam jeszcze tylko do MNM, żeby się pożalić na niesprawiedliwość losu pozbawiającego mnie sprzed nosa siedmiuipół drzemek, nadużywając słów "kurwa", "mać" oraz "pierdolić", kiedy ze zdumieniem skonstatowałam, że ostatni numer w telefonie nie jest bynajmniej (jak zazwyczaj) numerem MNM, a tegoż nieszczęśliwego (jak się okazało) kolegi, który chwilę wcześniej zrujnował mój misterny plan. Oczywiście nazwisko tegoż kolegi padło zupełnie wyraźnie w potoku żali, między wieloma słowami jak wyżej, więc sytuacja była jakby jednoznaczna. Y-yh.

Żywiąc nadzieję, że kolega porażony został nagłym atakiem głuchoty bądź chociaż amnezji, zwlekłam się z łóżka. Dobra. Let's face facts. Wracamy do trybu "wyjść z domu".

Przy porannej toalecie zamiast wyrzucić zużyty płatek kosmetyczny do kibla, chlusnęłam tamże połową zawartości butelki mojego ukochanego płynu micelarnego. Ręce mi się pomyliły. A następnie, najwyraźniej działając w trybie "emergency = pożar", poprawiłam filiżanką kawy. WTF??

Z pewną taką nieśmiałością czekam na dalszy rozwój wypadków dnia dzisiejszego. Zapowiada się ciekawie.


PS. Tak, zupełnie celowo ignoruję fakt, jakoby rzekomo podobno dziś miał być Dzień Chłopaka. Ups, pardonnez-moi, dzień chłopaka, wielkie litery zupełnie nieuzasadnione. KAŻDY DZIEŃ jest dniem chłopaka, k'man! W moim osobistym przypadku nawet Dzień Kobiet jest dniem chłopaka, gdyż MNM uznał za stosowne tegoż dnia pojawić się na świecie, co do dziś, zupełnie nie wiem czemu, hucznie świętujemy (a z czego tu się tak cieszyć?). Tak więc nie ma bata.

1 komentarz:

  1. Czytam. Jak ja tu trafiłam? Chyba przez Argillae. Podobaja mi się Twoje słowa.

    POzdrawiam!

    OdpowiedzUsuń