piątek, 29 października 2010

trick or treat

Suszi sruszi, ale czasem nie ma to jak Obiady Domowe. Dziś piątek, więc wiadomo - rybka panierowana, kapustka kiszona, ziemniaczki z koperkiem. Do tego maślanka lub kompot do wyboru. Rozkosz podniebienia za całe dziewięć pięćdziesiąt.

I tak sobie siedziałam, konsumując nie bez przyjemności ową rybkę (uprzednio usiłując wyłuskać ją z panierki potrajającej jej objętość) i zapijając maślanką, kiedy oczy me napotkały rozrzucone tu i ówdzie po stolikach ulotki zapraszające na imprezę z okazji helołin, która odbędzie się w dniu jutrzejszym w lokalu przylegającym bezpośrednio do stołówki zakładowej. Imprezę tę uświetni swą obecnością - uwaga, serio piszę jak było - zespół muzyczny Grzmiąca Półlitrówka.

No i tu wychodzi mój kompletny brak obycia, gustu i w ogóle, gdyż rozdziawiwszy usta zadałam sobie trud wygóglowania, ki diabeł, i okazało się, że owszem, piosenka turystyczna i studencka, a grupa prawie dorównuje mi wiekiem (prawie - bo jak wiadomo od wczoraj, dorównać mi wiekiem nie jest już tak łatwo). Ale chłopaki musieli być nieźle nagrzani, jak wymyślali nazwę, co?

W sumie to nie mam planów na jutrzejszy wieczór.

czwartek, 28 października 2010

dziś są

Napisać, nie napisać?
Napiszę. A co mi tam.

Wypijcie dziś moje zdrowie, co?
Żeby mnie w kościach nie łamało na zmianę pogody i za te orgazmy, co to podobno najlepsze po trzydziestce.

poniedziałek, 25 października 2010

było miło

Co rano kot miauczy jak zarzynany i wytęża kocią inteligencję oraz wszelkie bardziej lub mniej dostępne sobie metody, żeby razem z nami wyjść z domu. Zagląda nam błagalnie w oczy, kręci się między nogami z nadzieją, że może prześlizgnie się niepostrzeżenie, drzwi wejściowych nie odstępuje na krok i miauczy, miauczy, MIAUCZY. Kotu, nie idź tą drogą!

Jak to zawsze trawa jest zieleńsza po drugiej stronie płota, prawda? Człowiek dałby się poćwiartować, żeby w taki dzień jak dziś móc zwinąć się w kłębek na miękkiej poduszce, oprzeć stopy o ciepły kaloryfer i spać. A taki kot ma - i nie docenia. Ciekawe, czy on podobnie myśli sobie o nas?

A poza tym co.

Weekend miał wszelkie znamiona udanego. Najpierw jak na piątek przystało - kino (historia człowieka, który zarobił miliardy na odciąganiu mnie od pracy, wielkie dzięki, doprawdy). We sobotę MNM doprowadził całe towarzystwo do stanu, którego określenie "uchlany w trzy dupy" będzie wyjątkowo eleganckim i chichocząc diabolicznie odprawił do lokalu nocnego. Wysoce nieodpowiedzialne zachowanie, będę musiała sobie z nim poważnie porozmawiać. A wczoraj sushi gourmand (OMG!) poprzedziło wieczór wielce kulturalny, aż mnie od tej kultury tyłek boli. Naprawdę, mogliby dawać nieco wygodniejsze siedzenia w tych teatrach, tak to się nawet zdrzemnąć nie bardzo da.

A dziś znów do kieratu.
I tyle człowiek ma od życia, o.

czwartek, 21 października 2010

a jednak skrzeczy

Rozumiem, że to taka nowa świecka tradycja - śnieg w październiku. W sumie czemu nie, mogę nosić ciężkie buciory i szalik przez sześć miesięcy w roku, tylko trochę będę musiała przemeblować garderobę, bo aktualne proporcje sandałków do kozaków wynoszą 34:1. Ale to się załatwi, wszak nie żyjemy w czasach niedoborów obuwniczych, a nawet wręcz przeciwnie.

Bycie w przyszłym wcieleniu kotem domowym to naprawdę niegłupia myśl. Taki kot śpi 3/4 doby i właściwie głównym jego zmartwieniem jest, żeby było ciepło. No i oczywiście, żeby futro się błyszczało. Predyspozycje mam, myślę, że byłabym świetna na tym stanowisku. Mogę na próbę przespać jutro.

A wiecie, że niektórzy już produkują pierniki świąteczne? Podobno najwyższy czas.

Jeszcze tylko 5 miesięcy do wiosny.

czwartek, 14 października 2010

jeśli dziś jest październik

Tak, zdaję sobie sprawę, że może to trochę nieoczekiwanie, ale takie mam czasem przebłyski, a chyba rzadko mówię o tym głośno, bo przecież dużo ciekawiej jest wiecznie smęcić i mniej lub bardziej okazjonalnie rzucać kurwami. Ale dłużej nie mogę milczeć na ten temat. Muszę, bo się uduszę.

Jestem wściekle szczęśliwa.
Jak norka, czy jak tam.

I właściwie - nie bójmy się tego przyznać - nie mam ANI JEDNEGO powodu do narzekań. Ani jedniusieńkiego. Owszem, chwilami rzuca mi się na łeb i wszystko widzę w odcieniach od 75% szary wzwyż, ale to tylko oznacza, że mi padło na oczy.

A dziś - normalnie chce mi się krzyczeć ze szczęścia. Wiecie, tak na ulicy, na całe gardło, zrobić z siebie idiotkę, wszystko nie ma znaczenia. Upić się ze szczęścia i podskakiwać. Machać torebką jak idę. Rzucać się na szyję i uściskiwać z całej siły.

No, to byłoby na tyle.
Dziękuję pięknie za uwagę.

Nie, nie próbowałam dopalaczy.
No co Wy.