czwartek, 18 grudnia 2014

padłaś, powstań

Tam, gdzie myślałam, że mam zapierdol opór i nie da się wcisnąć zapałki - musiałam zmieścić las.
Tam, gdzie wydawało mi się, że jest choojowo na maxa - zyebało się bardziej.
Tam, gdzie wczoraj posprzątałam - kot zerzygał się na parapet.
Tam, gdzie już siadałam z (zimną oczywiście) kawą na sekundę relaksu - dziecko się obudziło po siedmiu minutach z godzinnej drzemki.

A dajcie spokój ze Świętami.

środa, 10 grudnia 2014

nie ogarniam jesus maria

Każdy ma jakieś swoje najgorzej. Moje jest zdecydowanie wtedy, kiedy muszę wstać z łóżka przed ósmą rano. Najgorzej. Ósma rano to jest zero absolutne, wcześniej nie ma dla mnie nic. No więc jak już wstaję o tej dziewiątej, czy tam trochę po dziesiątej, ale ojtamojtam, nie bądźmy drobiazgowi, to potem już jakoś leci. I wtedy nie przeszkadza mi aż tak, że pokrzykuje się na mnie cały dzień, pogania bacikiem do galopu, egzekwuje dopełnienie obowiązków w trybie natychmiastowym i okazuje niezadowolenie moją opieszałością bądź niedostatkiem entuzjazmu w sposób nieskrępowany konwenansem ogłady i zasad jakiegoś współżycia społecznego. Ale to oferta z gatunku take it or leave it, to było wiadomo od początku. Wzięłam, więc teraz do kogo te żale i o co.

Trochę mam ostatnio spiętrzenie, ale to chyba normalne przed świętami. Każdy ma. I do tego każdy dodatkowy balast brałam sobie na plecy z entuzjazmem, z absolutnie nieprzymuszonej woli, nie że spadło na mnie znikąd. Tylko tego spiętrzenia nie przewidziałam, troszkę się przeliczyłam i odrobinę nie wyrabiam na zakrętach. No i kto mógł przypuszczać, że akurat najzupełniejszym przypadkiem, bez cienia premedytacji i działając w stanie wyższej konieczności, bez żadnej winy własnej, niektórzy polecą se akurat w oku cyklonu grzać tyłek na plaży i chlać wódę w hotelach, tfu! w podróż służbową, absolutnie nie-do-przełożenia-kochanie-to-sprawa-życia-lub-śmierci-zawodowej. I kto w to wierzy? Ale spoko, co to dla mnie, lekkim twistem ogarnę tu wikt i opierunek razy siedem, w wolnej chwili zorganizuję jakąś drobną akcję charytatywną i skoczę do ikei, zahaczając o lekarza, pocztę, paczkomat, siedzibę firmy kurierskiej, bo nie było mnie w domu jak przyjechał, siedzibę firmy paczkomatowej, bo termin odbioru się omsknął, bankomat, tk maxx (tak, bywam tylko w sklepach, które nie prowadzą oferty online, ale przeczuwam, że niedługo będę zmuszona zrezygnować z tego luksusu), aptekę, weterynarza, szpital, ryneczek i lidla. Ale spoko, póki mogę się wyspać do dziewiątej.

A poza tym to właściwie u mnie po staremu. Nadal oglądam seriale, maluję paznokcie i tylko wina jakby mniej schodzi. Z żalem.

środa, 13 sierpnia 2014

a lato było piękne tego roku

Ku pamięci potomnych - wiosna anno domini 2014 zaczęła się w Walentynki, lato 2 dni później. I tak trwamy w napięciu - skończy się dziś po południu, czy jutro rano? Ale póki co jakoś wręcz przeciwnie, słońce jak w Egipcie, masowo rozkładamy baseny w ogródkach i pomstujemy na wściekłe upały, co wyjątkowo tym razem nie jest narzekaniem dla narzekania, bo trzeba przyznać, że taka hica to ostatnio chyba w '39. Na plaży da się wytrzymać jakieś 17 sekund, potem dostajemy udaru słonecznego albo poparzenia meduzą. Osobiście nie bardzo rozumiem całe to szaleństwo, u mnie na kanapie przyjemny chłodek, w lodówce zapas lodu, woda w prysznicu letnia, jeżyny w ogródku dojrzewają porcjami w sam raz na kolejne ciasto. Nikt mnie nie przekona, że gdzieś jest przyjemniej. Nawet odgrzewane seriale smakują całkiem całkiem. Chwilo trwaj.

I tak jak zwykle, lato się skończy wczesńiej niż sie wszyscy spodziewają, czuję to. Może to dlatego, że pochłonęło mnie Starcie królów. A może nie.

sobota, 19 kwietnia 2014

niech się święci


wtorek, 15 kwietnia 2014

ach, to Ty

Krokusy już po, szafirki, żonkile, forsycja, magnolia, mirabelki zaraz kończą, brzoskwinie, morele, grusze, a za chwilę jabłonie, wiśnie, różaneczniki, tulipany, róże. Wszystko kwitnie. Jest tak pięknie, ze zapiera dech w piersiach. Ciekawa jestem bardzo, czy do takiej pogody można się przyzwyczaić? Czy po kilku latach bez zimy też dopadałaby mnie sezonowa depresja, czy jak w tym roku?

Nad morzem jeszcze trochę chłodno, ale za to pachnie. I co z tego, że ryby niby z mrożonki, z ubiegłorocznych połowów, kiedy smakują jakby je właśnie przed chwilą wyciągnęli z kutra. I mola. Uwielbiam mola, i ten klimat Bałtyku sprzed 25 lat, obecny właściwie wszędzie poza kurortami.

Co tu dużo gadać, cudnie jest. Idę zjeść kanapkę z trewalem na śniadanie.



PS. edit. bułka mi sie spaliła, a trewala zeżarł kot. drugi kot zerzygał się w międzyczasie na dywan (rzyganie współczulne? wtf?). czyli jednak standard.

niedziela, 23 lutego 2014

weekend sponsoruje literka A jak amoksycylina

Nie jest dobrze. Właściwie to gotowa byłabym amputować sobie część człowieka od tego miejsca, gdzie zaczynają się zmarszczki pod oczami do obojczyków mniej więcej. Boli jak skurwysyn, bardzo znaczy. Dawno nie byłam tak chora żeby nie musieć absolutnie nic stymulować, żeby wzbudzić współczucie i bez szemrania dostawać śniadanie do łóżka, przy czym w obecnym stanie jest mi właściwie wszystko jedno i nawet jajecznica ze szczypiorkiem nie robi na mnie wrażenia. Albo robi nie takie, jak potrzeba, bo wizja jej połknięcia jawi się jak wyszukane tortury. A mówiła mamusia, noś szalik, to nie.

A na dworze taka piękna wiosna! Życia żal na chorowanie.

czwartek, 30 stycznia 2014

tęskniliście?

Gdzie byłam, jak mnie nie było? A to różnie. Ale już wróciłam i jestem.

Powrót do najbardziej udanych nie należał, gdyż wychynąwszy stópką obutą w balerinkę w otoczenie o temperaturze bardziej niż ujemnej, miałam ochotę czem prędzej rzeczoną cofnąć i wrócić do miejsc, gdzie nie zawsze tak jak by się chciało dojrzałe arbuzy i uczulenie na krem z filtrem przeciwslonecznym były moimi głównymi zmartwieniami. Ale cofanie nie było opcją, niestety.

Wraz z ogłuszającym mrozem natychmiast dopadła mnie rzeczywistość dżęderowa, za kierownicą pijana i za granicą powstańcza, nie ma lekko. Koty zwinięte w kłębki objętości półkota każdy, patrzą z wyrzutem to na człowieka, to na kominek, na człwieka, na kminek, na człwka, na kmnk i domyśl się, o co może im chodzić. Udaję głupią, że niby wcale nie, że nie slyszałam nigdy o wymaganej temperaturze minimalnej osiemnastu stopni celsjusza (dla kota +5 stopni), ale dorzucam coś tam do ognia, człowiek też kot, też mu sie coś od życia należy. Ciepła miska i ciepłe łóżko, wcale nie takie oczywiste.

Wilk przewidywalny, ale ani trochę nie mniej smakowity, Bator wciągająca do ostatniej kartki, Wegner przenoszący w inny świat. Jest lepiej, choć nie idealnie. Ale podobno jeszcze tylko dwa miesiące i wszystko bedzie inaczej.

A co u Was?