sobota, 25 maja 2013

wtorek, 21 maja 2013

wierzę w rzeczy, co się nie kończą

Dorastam chyba, bo stwierdzam, że słońce na wakacjach jest nawet nie rzeczą drugorzędną, raczej siedzi sobie gdzieś tam pod balkonem, właściwie to ledwo cokolwiek widać z jego miejsca, zawsze ktoś zasłania. Ludzie, dobre żarcie, przyzwoity alkohol i zapas książek, i mnie nic wiecej do szczęścia nie trzeba. Nie żebym marzyła, żeby nagle zaczęło lać jak dzikie, ale zasadniczo wiele to by nie zmieniło.

Poza tym co, kościoły mnie już nie kręcą. Meczety owszem, świątynie buddyjskie nawet bardzo, cerkwie tak, synagogi zawsze, ale te nasze jakieś nudne są, odkąd straciły dla mnie aspekt duchowy, to jakoś przykro mi patrzeć na te kapiące złotem sufity, za które nawet nie chce mi sie wyobrażać, ile ciekawszych rzeczy można by zrobić. Kim trzeba być, żeby raczej wyłożyć podłogę marmurem i wysadzić ścianę błyskotkami? Jakieś niestosowne to sie wydaje w dzisiejszych czasach, nie na miejscu.

A już zupełnie dobija mnie fakt, że powoli godzę się ze swoją grubą dupą. Nastolatką będąc wierzyłam święcie (nomen omen), że schudnięcie do 45 kilogramów jest tylko kwestią czasu i właściwie to wystarczy trzydniowa głodówka. No cóż, i ta wiara sie we mnie zachwiała. Czas zmierzyć się z faktami, nie zacznę biegać od jutra ani nawet od poniedziałku, chyba nikt już w to nie wierzy.

Idę po wino.

środa, 8 maja 2013

rzeczy ostateczne

Czy komuś kiedyś zgniły tulipany? Otóż mnie zgniły. Tak normalnie, przywiozłam je sobie Z ZAGRANICY, z ojczyzny tulipana, w formie cebulek, na opakowaniu były namalowane takie piękne, czarne, skusiłam się i kupiłam, mimo że mąż pukał się w głowę, że 6 eurasków za tulipany to przesada. Ale nie, uparłam się i nabyłam, i już sobie wizualizowałam jak też morze czarnych kwiatów zaleje mój zachwaszczony ogród, a ja będę się przechadzać wśród nich upojona kwietnym zapachem. Wsadziłam w ziemię (doniczkową) pod dyktando babci, więc tu wtopy być nie może, w listopadzie roku ubiegłego. I tak czekałam. Wszystkim już zakwitły, a mnie nawet cień listeczka nie zakiełkował, więc postanowiłam sprawdzić i uderzyła mnie (w nozdrza głównie) okrutna prawda - zgniły na amen, raczej pewne jest, że nic już z nich nie będzie. Wywaliłam na kompost.

I tak mnie jakoś dobiły te zgnite tulipany ostatecznie. Ostatecznie wszystko zgnije, nie? (albo się ususzy, ale to już semantyka)

czwartek, 7 lutego 2013

gdyby świat cały obrósł w niebieskie migdały

Gdyby pozwolono mi wrócić do łóżka na resztę dnia, to nie kręciłabym nosem, że na kolację tuńczyk zamiast łososia i nie miauczałabym wściekle, gdy ograniczonoby mi wolność do jednego piętra, na którym BYNAJMNIEJ znajduje się łóżko i inne miękkie sprzęty.

Ot, taka refleksja MIĘ naszła o poranku.

wtorek, 29 stycznia 2013

nie wierzę im jak psom

Jako doskonale jałowej połowie usankcjonowanego prawnie związku małżeńskiego, pozostaje mi wystawić środkowy palec w kierunku posłanki P., i zaśmiać się na głos z dziką satysfakcją, jak też koncertowo ją zrobiłam w chuja - ona mi ulgi i dziedziczenie, a ja jej w zamian okrąglutkie, tłuściutkie ZERO. Ani jednego podatnika, z którego w przyszłości można by ściągnąć haracz na pensję pani, tfu, posłanki. I jeśli by kiedyś powstała mi nieśmiała myśl o rozmnożeniu się, to przysięgam, że będę tłumić ją w zarodku, a nie dam głupiej krowie satysfakcji.

Komu głos w wyborach, komu...?

czwartek, 24 stycznia 2013

nie polubię Cię

W poniedziałek delikatnie zasugerowałam, że należałoby odsnieżyć wjazd. Zażądano poparcia tej tezy przekonywującymi argumentami. Argumentowałam, że nasypuje mi się do butów. Odparto, żebym zaopatrzyła się w wyższe buty. Najlepiej wodery. Argumentowałam, że brama się w końcu przestanie otwierać. Argument zbyto wzruszeniem ramion, nie zaszczycając go odpowiedzią. Argumentowałam, że wszyscy tak robią. Równie dobrze mogłam przekonywać kota. Argumenty mi się wyczerpały.

We wtorek wzięłam sprawy w swoje ręce i zaoszczędziłam na dwóch godzinach fitnessu. W środę rano sytuacja wróciła do punktu zero, jakby wtorku w ogóle nie było. Odśnieżyłam ponownie, choć świtała mi już na horyzoncie nieśmiała myśl, że po uj.

Dziś mamy czwartek. Wyjeżdżając rano z domu zakopałam się na własnym podwórku.

Wszyscy kochamy zimę, czyż nie?

W tym sezonie zaliczyłam tylko jedną stłuczkę nie z mojej winy, jedno wjechanie w zaspę (świeżutkie, z wczoraj) trochę z mojej winy i jeden mandat za korzystanie z aparatu telefonicznego bez użycia zestawu słuchawkowego ani urzadzenia głośnomówiącego prawie zupełnie z mojej winy, i póki co to by było na tyle. Czekam, przebieram nóżkami z niecierpliwością, co dalej, co dalej. Cóż za fantastyczne niespodzianki jeszcze niesie dla mnie ta zima?

Poza tym co.

Ostatnia Peszkowa niezła, choć w pierwszej chwili sprawia, że masz ochotę wyrwać sobie flaki i przybić je do krzyża. Za to ostatnia Masłowska wybitna. Jednak kobiety mają w sobie coś takiego, czego facet nie zrozumie. Co nie?

Śnią mi się ostatnio plaże Kambodży i króciutko ostrzyżeni mężczyźni, oferujący mi kolorowe drinki i nie tylko. Czuję, że jeden z tych snów musi się spełnić. W sumie nie będę się upierać, Ty zdecyduj, który.