Zgadzam się, powinni zlikwidować weekendy. Nic dobrego z nich nie wynika, naprawdę. Bo to tylko człowiek z rytmu wypada, na chwilę wypluwa z pyska wędzidło (czy może chomąto? kto się zna na koniach?), oddycha pełną piersią i już w okolicach niedzielnego poranka zaczyna się przyzwyczajać i kiełkuje mu w głowie myśl odważna a szalona, że mogłoby być tak pięknie, ach... I na to ŁUPS, zwala się człowiekowi na łeb poniedziałkowy poranek, budzik bladym świtem, wbijamy się w garniturek i szpilki, oko, kawa, teczka, biegiem.
Szczególnie tragiczne skutki może przynieść próba wbicia w ten schemat osób o usposobieniu sowy, do których, nieprawdaż, się zaliczam. Zwłaszcza (!) leniwej sowy. Grozi śmiercią lub trwałym kalectwem. Niby i tak nie jest najgorzej, bo wiecie, u mnie na zakładzie stoi w regulaminie od siódmej (APAGE) do piętnastej, no proszę Was. Barbarzyństwo czystej wody. Mnie osobiście czasem uda się otworzyć stanowisko robocze przed dziewiątą, acz nie zawsze. A najchętniej przeniosłabym się na drugą zmianę - piętnastadzwudziestapierwsza. Ale niedoczekanie moje, niestety.
Mąż mój, natentomiast, jest skowronkiem-cyborgiem. Ma to swoje plusy dodatnie objawiające się w okresie wolnym od przymusu, zwłaszcza od czasu, kiedy został wytrenowany tak, żeby POD ŻADNYM POZOREM NIE PRZERYWAĆ MI SNU, kawę wolno podać dopiero kiedy z własnej woli, nie poddana nijakiej presji uchylam oczęta, śniadanie pięć minut później. Ale ma i plusy ujemne - we wszystkie inne dni, których niestety jest przytłaczająca większość. W te inne mój mąż przeistacza się w kaprala i wprowadza pruski dryl od rana, a nawet wcześniej (bo RANO, to jest od 9, jak wiadomo, wcześniej jest CZARNA NOC). A nie przypominam sobie, żebym wyrażała zgodę na skoszarowanie, nic nie podpisywałam!
Dziś to już w ogóle przeszedł samego siebie, wydał polecenie spakowania przedmiotów pierwszej po(mocy)trzeby i zarządził ewakuację w warunki polowe, czyli na działkę. I na tym zesłaniu mam wytrwać TRZY DNI (dobrze, że o prądzie i bieżącej wodzie, aczkolwiek nie były to warunki sine qua non, bynajmniej), które jednakowoż nie zwalniają mnie z obowiązku punktualnego coporannego stawiennictwa na zakładzie, o nie. Będzie działka + robota. Miut i orzeszki.
I o co się zakładamy, że ten cyborg zmusi mnie do uprawiania aktywności fizycznej? Rękę dam sobie uciąć. Już to widzę, a wizja ta wystarczy, by przyprawić mnie o zadyszkę i krwawe kręgi przed oczami. Będziemy SPACEROWAĆ. Oraz GRAĆ W KOMETKĘ. Bosko. Przyjmuję zakłady - które z nas pierwsze padnie - czy ja z nadmiernego wysiłku, czy mąż mój, zatłuczony rakietką do kometki. Obstawiajcie.
poniedziałek, 24 sierpnia 2009
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
matko boska. obrzydliwe.
OdpowiedzUsuńja też mam w domu skowronka, co to o 6 wstaje, żeby rano sobie poczytać.
brzydzę się tym. (ale śniadanie lubię jak robi. i zakupy rano.)
ale żeby KOMETKĘ?? KOMETKĘĘĘĘĘ? I KOSZAROWANIE?
naprawdę, obrzydliwe.
(ja mam stawiać się na zakład o 8.30, ale mój pracodawca wie, o co kaman, więc się stawiam jak się uda. a udaje się różnie)