Wszystko płynie, wszystko minie, wszystko się kiedyś skończy. Zawsze się kończy.
Skończył się wczorajszy wieczór na minusie, skończył się dzisiejszy poranek na kacu. Mamy urocze piątkowe południe, ale i ono zaraz minie.
Piątkowa noc też, żeby nie wiem jak zaklinać rzeczywistość, skończy się za szybko, nieprzytomnym pac na poduszkę, jeśli będziemy mieć szczęście, jeśli więcej - naszą własną, a jeśli mniej - w talerz z sałatką.
Weekend skończy się szybciej niż się zacznie, można na tym przykładzie z powodzeniem dowodzić zakrzywienia czasoprzestrzeni, poniedziałkowy poranek przed piątkowym popołudniem, myślałby kto, a jednak.
Skończą się wakacje, moja panno, skończy się laba i słońce, skończy się lato, chodzenie boso się skończy i szprycery ze świeżą miętą, bo mięta też się skończy, i jagody.
Wszystko się skończy i nie będzie nic.
I wtedy nastanie nareszcie ta upragniona, wytęskniona, długo oczekiwana STABILIZACJA.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz