piątek, 21 sierpnia 2009

pan tarej

Wszystko płynie, wszystko minie, wszystko się kiedyś skończy. Zawsze się kończy.

Skończył się wczorajszy wieczór na minusie, skończył się dzisiejszy poranek na kacu. Mamy urocze piątkowe południe, ale i ono zaraz minie.

Piątkowa noc też, żeby nie wiem jak zaklinać rzeczywistość, skończy się za szybko, nieprzytomnym pac na poduszkę, jeśli będziemy mieć szczęście, jeśli więcej - naszą własną, a jeśli mniej - w talerz z sałatką.

Weekend skończy się szybciej niż się zacznie, można na tym przykładzie z powodzeniem dowodzić zakrzywienia czasoprzestrzeni, poniedziałkowy poranek przed piątkowym popołudniem, myślałby kto, a jednak.

Skończą się wakacje, moja panno, skończy się laba i słońce, skończy się lato, chodzenie boso się skończy i szprycery ze świeżą miętą, bo mięta też się skończy, i jagody.

Wszystko się skończy i nie będzie nic.
I wtedy nastanie nareszcie ta upragniona, wytęskniona, długo oczekiwana STABILIZACJA.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz