Politycy i demografowie biją na alarm, że naród się nie chce rozmnażać, że jak tak dalej pójdzie, to najsampierw zawali się system ubezpieczeń społecznych, a zaraz później wymrzemy na amen - ale jakoś coraz trudniej się z nimi zgodzić. Gdzie się nie obrócę, tam widzę całkiem świeżutkie potomstwo. Kryzys, nie kryzys, najwyraźniej tak źle jeszcze nie jest, żebyśmy mieli sobie w dzieciach nie wynagradzać.
Gdzie by się człowiek nie ruszył, zewsząd atakują rozczulające bezzębne uśmiechy i słodkie gaworzenie. No proszę Was, kamień by się wzruszył.
Jednak kropkę nad i postawiła wczoraj z właściwym sobie urokiem Carrie Bradshaw, która, sądzę, że się ze mną zgodzicie, zawsze ma b. interesujące przemyślenia na wiele ważnych tematów (nie żeby ograniczała się tylko do tematu związków damsko-męskich, nienienie).
Otóż, streszczając pokrótce fabułę osobom mniej obytym, W OSTATNIM ODCINKU Carrie została zaszczycona zaproszeniem na imprezę z okazji narodzin kolejnego potomstwa kolejnej swojej znajomej, więc dokonawszy zbyt drogich zakupów z krótkiej listy prezentów pozostawionej wyłącznie w najbardziej ekskluzywnym nowojorskim butiku (MOŻEMY SIĘ UMÓWIĆ, ŻE MOJE LISTY PREZENTÓW BĘDĘ ZOSTAWIAĆ W TYM SAMYM SKLEPIE, ŻEBYŚCIE NIE MUSIELI DŁUGO SZUKAĆ) i obuwszy stópki w srebrne Manole (WAŻNE), udała się na rzeczone przyjęcie. Tamże zaszły dwa zdarzenia istotne dla mojej pointy - po pierwsze przy wejściu została poproszona o zzucie Manoli (bo dzieci podobno chorują od rzeczy wnoszonych na obuwiu), a po drugie przy wyjściu stanęła przed faktem zniknięcia swoich drogocennych (wartość materialna i emocjonalna) butów.
Aha, dla KOMPLETNYCH IGNORANTÓW link: otkutir for damis.
Bo dochodzą mnie głosy, że NIE WSZYSCY ROZUMIĄ. Teraz jasne??
Bla, bla, bla, dalej nieważne, ale o co mi chodzi. Otóż gospodyni pechowej imprezy zakwestionowała oczekiwany zwrot 485 dolarów amerykańskich stanowiących ekwiwalent materialny (a gdzie kompensacja strat moralnych??) utraconych butów, argumentując, że ona nie może ponosić kosztów hulaszczego trybu życia naszej singlowej bohaterki, jakoże sama ma teraz "prawdziwe życie i zobowiązania" (czyt. mąż, trójka dzieci, mieszkanie, itp.) i bezdyskusyjnie wypisała czek na 200 dolarów, co w jej mniemaniu było i tak grubo przesadzoną kwotą jeśli chodzi o dowolną część garderoby.
I tu dochodzimy do wspomnianych wyżej wielce ciekawych przemyśleń beztroskiego motylka. Gdyż albowiem trudno nie zgodzić się z refleksją, że wielce niesprawiedliwym jest, iż rzeczony motylek podsumowawszy koszty opisywanej znajomości zauważył (BEZ ZŁOŚLIWOŚCI), że wyniosły one DWADZIEŚCIA TRZY SETKI juesdolars, podczas gdy bilans zysków (przyp. autora: wciąż mówimy li i jedynie o aspektach czysto materialnych) opiewa na tłuste ZERO. Cóż, życie sprawiedliwe nie jest, no ale.
Czy jeśli ktoś nie wychodzi za mąż / nie rodzi dzieci / nie urządza nowego mieszkania - to nie należą mu się prezenty??
Dlaczego społeczeństwo wykazuje tak wyraźną tendencję do nagradzania podarkami materialnymi oraz celebrowania tylko jednego wzorca - tradycyjnego?
Tak, tak, wiem, społecznie nam się opłaca, żeby inni mieli dzieci, bo kto zapłaci nam na starość emerytury, kto wypracuje pekabe, itede. Wiem. Ale relacja przyjacielska powinna chyba oderwać się od bilansu demograficznych zysków i strat, nie uważacie?
Nie będę dłużej nudzić, przejdę (NARESZCIE) do wyczekiwanej pointy. Otóż.
Carrie załatwiła zdzirę bez pudła - wysłała jej zaproszenie na własny ślub (ME & ME) z listą prezentów, na której znalazła się jedna jedyna pozycja - kto słuchał uważnie, ten (TRĄBA) łatwo zgadnie, co. (MA... NO... BINGO!)
(ALE NIE POWIEM WAM, JAK SIĘ KOŃCZY, NIE BĘDĘ TAKA)
No i teraz pytanie do singli i bezdzietnych - czy Wy się też czujecie spychani z pierwszego planu?
To co - robimy imprezkę z okazji niewyjściazamąż / nienarodzeniadziecka / niebudowaniadomu?
Lista prezentów obowiązkowa. White tie. Na wejście rosół, o północy tort i flaszka na drogę. Eresfałpe, silwuple.
Ja będę na pewno, powiedzcie tylko gdzie i kiedy!
TYLKO, OCZYWIŚCIE, NIE MAM W CO SIĘ UBRAĆ!!!
Palec pod budkę, kto ma pożyczyć Manole w rozmiarze czydzieścidziewięćipół??
poniedziałek, 27 lipca 2009
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
No cóż, bez ceregieli na pytanie o spychaniu z 1 planu, odpowiem - TAK (niestety) :(
OdpowiedzUsuńZgadzam z sie tym co napisałaś, niestety tak to wygląda...
OdpowiedzUsuńA na imprezkę się piszę :-)
Anonimowa krytyka, nie ma co ...
OdpowiedzUsuńA wracając do tematu - myślę, że takie "spychanie", jak to nazwałaś, jest niestety naturalną koleją rzeczy.
Z jednej strony żony i mężowie i/lub matki i ojcowie spychają singli i pary bezdzietne, z drugiej strony druga grupa spycha tych pierwszych.
Koleżanko kochana, opisałaś własnie mój ulubiony odcinek SiTC.
OdpowiedzUsuńWśród tysięcy jej myśli pointujących ta podobała mi się super bardzo. choć Widziałam ten odcinek tylko raz, ale do tej pory pamiętam, jak Carrie wyciąga z pudełka... i odwija z kremowego papierka tą zaginioną parę Butów. Gdy ją wreszcie po należytej interwencji odzyskała :)