niedziela, 19 lipca 2009

jesień idzie

Weekend w mieście, które jeszcze przed momentem było nasze, a dziś już jest zupełnie obce pozwala nabrać dystansu i złapać perspektywę. Gdzie ci wszyscy ludzie się tak spiesza?? Przed chwila biegliśmy razem z nimi, a teraz spacerujemy upalnym Nowym Światem jak turyści, oglądamy wystawy, z aparatem na ramieniu, powoli, wstępujemy na obiad, na kawę, nigdzie nie jesteśmy spóźnieni. To tak się da?? No najwyraźniej się da, jakoś żyjemy. Wolniej, spokojniej, poza głównym nurtem, delektując się, zamiast pochłaniać wszystko jak popadnie, byle szybciej, byle więcej, byle moc już biec dalej, kolejne spotkanie, kolejny człowiek, kolejne życie.

Ten nurt jest zbyt silny, żeby móc wchodzić i wychodzić do woli, raz wyrwani nie zanurzymy na chwilę, na weekend, tak się nie da, pozostajemy na brzegu i tylko obserwujemy. Nie jesteśmy już częścią tego, co tu. Jesteśmy z daleka, jak kosmici, którzy nie mówią językiem tubylców, mają o jedną nogę mniej i parę oczu więcej. Jak obudzeni z matrixa.

Dziś pierwszy raz tego lata leżę na kanapie zawinięta w koc. Początek końca. Kiedyś zauważałam, kiedy za oknem pojawiał się pierwszy śnieg, dziś w połowie lipca widzę zbliżającą się jesień.

Życie mi zwolniło, łapię oddech. Zastanawiam się, co zrobić jutro, zamiast co robiłam wczoraj. Nigdzie się nie spieszę. Nie muszę wstawać z kanapy, nic nie muszę. Chwilo, trwaj.


PS. No dobra, jedno muszę. MUSZĘ Wam powiedzieć, że poszliśmy na najlepsze sushi na świecie. Wspomnę tylko, że na deser były maki z pieczonym łososiem w omlecie na słodko, z burbonem (sic!) i świeżymi malinami (sic2!). Orgazm kubków smakowych. Wielokrotny ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz