Ukontentowanam, jak rzadko.
Jest kilka powodów stanu jak wyżej, aczkolwiek można powiedzieć, że wszystkie oscylują wokół jednej Przyczyny Głównej.
Bo właśnie wróciłam z zakupów, gdzie nabyłam 324736 książek lekkich, zabawnych, acz z pazurem (żadne mdłe do wyrzygania Coejle ani inne Pikolty nie wchodzą w grę, a fantastyka mi się już uszami wylewa, toteż ostatnio przerzuciłam się na Chmielewską i pochodne, bardzo sobie chwalę), pojemną torbę podręczno-plażową brązową w różowe mazaje oraz parę szmat i preparaty owadobójcze... TAK! JEDZIEMY NA WAKACJE!!!
Za chwilę dokonam ostatecznego kliknięcia klapą zakładowego komputera, trzasnę drzwiami i hej!
Można mi zazdrościć, proszę bardzo.
Nie żeby to było jakieś niewiadomoco, ale słońce i lenistwo gwarantowane, mnie tam niczego więcej nie trzeba. No, może jeszcze ewentualnie jakiegoś kelnera uzupełniającego napoje chłodzące i już. Jak zalegnę na leżaku pod parasolem dnia pierwszego, tak planuję się nie ruszać ani na krok aż poczuję się naprawdę wypoczęta. Czyli widzimy się jesienią.
Lecę się pakować!
poniedziałek, 24 maja 2010
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Co to za książki? Coś polecasz? Pożyczysz? :)
OdpowiedzUsuńMartynkę przeczytałaś? Ciekawa jestem czy Ci się podobała.