No fajnie, fajnie, ale ileż można?
Słońce świeciło jak głupie, nic nie trzeba, człowiek snuje się tak bez sensu całymi dniami i nie wie, co ze sobą zrobić, spożywa alkohol w godzinach przedpołudniowych i inne posiłki w godzinach każdych, żołądek świruje od obcej flory, skóra się maceruje od moczenia się w basenie i wysusza od słonej morskiej wody, zmarchy od ultrafioletu rosną w oczach, oczy już bolą od czytania literatury wakacyjnej, a mózg domaga się czegoś pożywniejszego niż łatwostrawna papka, no i własnego łóżka brak.
Także bardzo dobrze się składa, że już jesteśmy w domu.
Radosny ten stan zamierzam uczcić wykonaniem w dniu jutrzejszym dwunastu prań (nie, nie na tarze, nie jestem AŻ TAK szczęśliwa), wyprawą na rynek po sprawunki, które będą wszystkim tylko nie piwem, frytkami i pizzą oraz własnoręcznym przygotowaniem schabowego, ziemniaczków z koperkiem i zielonej sałaty ze śmietaną. Nawiasem mówiąc, będzie to mój schabowy debiut, nie pogardzę zatem dobrą radą i pozytywnymi fluidkami.
wtorek, 8 czerwca 2010
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Po pierwsze - :uscisk:
OdpowiedzUsuńPo drugie - trzymam kciuki za schabowe. Ja robię na jutro, z młodą kapustką (to będzie MÓJ debiut) i młodymi ziemniakami.
Po trzecie - wejdź na szczotki, bo potrzebujemy rady lokalowej na sobotę :)
dzień dobry, leniwcze!!
OdpowiedzUsuńza schabowy debiut trzymam kciuki. podobny obiad miałam wczoraj, stary wydawał się przeżywać niebiańską rozkosz.