poniedziałek, 30 sierpnia 2010

we wtorek w schronisku

Co prawda mamy poniedziałek, a zamiast schroniska całkiem przyjemny hotelik, ale reszta się zgadza jak ulał - za oknem plucha i kubek (z grzańcem) parzy w dłonie - a WYDAWAŁO MI SIĘ, że mamy sierpień, który jakby nie było jest miesiącem letnim (bo wrzesień to wiadomo, że ściema). Prawie jak w Kanadzie, pozwolicie, że zacytuję mój ulubiony ostatnio zabijacz czasu - summer is pretty much last week of June. Dwa swetry, polar, ciepłe skarpety, koc i gdyby nie ten grzaniec i sauna to zdechłabym z zimna. Poza tym jest zajebiście. Serio, serio.

piątek, 20 sierpnia 2010

hotel był wynajęty

I co?
I dupa.

MNM wciąż nie ufa swojemu kolanu (szczerze mówiąc, ja też nie bardzo), więc plan się rypnął, nie jedziemy nad morze, nie będziemy spacerować (!) po wydmach i nie nawdychamy się jodu, nie opchamy się smażoną rybą i goframi, w ogóle nie będzie NIC. Właśnie kliknęłam "anuluj rezerwację" i porzuciłam wszelką nadzieję.

Do tego jeszcze jestem od wczoraj na diecie.

Nic, tylko sobie w łeb strzelić.

piątek, 13 sierpnia 2010

nie wierzę w pecha

Postanowienia są po to, żeby je łamać, banał nad banały.
A jak już łamać, to z hukiem.
Zamiast dotrzeć dziś na zakład punktualnie, w zamian nie dotarłam wcale, gdyż MNM był łaskawy przemieścić sobie kość piszczelową względem udowej w sposób nieprzewidziany przez staw kolanowy, w efekcie czego w okolicach północy wizytował izbę przyjęć najbliższego dyżurującego szpitala, a dziś leży w fotelu, każe sobie podawać coraz to nowe okłady z lodu i w ogóle pełna obsługa, wiadomo.

Z tego wszystkiego zapomniałam dodać oleju do ciasta, mojego pierwszego ciasta od dwóch lat, zorientowałam się już po wsadzeniu do pieca. Ciekawe, co z niego wyjdzie.

A w ogóle to mamy piąteczek i jest super.
No to co z tego, że trzynastego.

czwartek, 12 sierpnia 2010

ajm sory ajm lejt

Nie zdanżam.
Ustawicznie, zawsze i wszędzie nie wyrabiam się, zawalam terminy, spóźniam się na spotkania, wszyscy siedzą w taksówce i czekają, a ja jeszcze oko nie zrobione, oczko w pończosze. Ludzie gadają albo wręcz milczą wymownie, przewalają oczami, wyznaczają mi dedlajny na miesiąc przed rzeczywistymi, biorą poprawkę. A ja dalej swoje. Wstyd.

Kusi, oj kusi przyjęcie w związku z powyższym taktyki AGRESYWNEJ SAMOAKCEPTACJI POPRZEZ ZINTENSYFIKOWANĄ AUTOSUGESTIĘ by kocica-my-godess: Chuj. Tak mam.

Ale nienienienienienie. O nie.
Będę pracować nad sobą. Zmienię się.
Przecież, do cholery, to całe zdanżanie nie może być aż tak trudne, w końcu ludzie jakoś zdanżają i żyją, tak?

Czytam właśnie w ramach wspominek oraz letniego przewietrzania głowy historię o takim jednym panu, co to wiecznie nie zdanżał na zakład i celem zminimalizowania powodujących rozstrój nerwowy skutków tej godnej pożałowania sytuacji powziął jakże szczwany plan usunięcia kadrowej podsuwającej mu nieubłagalnie co spóźniony poranek książkę spóźnień poprzez dokonanie otrucia ze skutkiem śmiertelnym za pomocą gronkowca podanego w postaci sześciu opakowań lodów Calypso. (owszem, lubię długie zdania) Jak ja go rozumiem doskonale!

Ale dość już.
Postanawiam niniejszym, że od dziś przedsięwezmę wszelkie dostępne i niedostępne dotąd środki celem zniwelowania wiecznego pozostawania ZA. Od dziś będę NA, a nawet PRZED!

No dobra, od jutra, bo dziś na zakład dotarłam spóźniona o jedyne 85 minut.
Chuj. Tak mam.

środa, 11 sierpnia 2010

Drogi pamiętniczku,

W związku z narastającym niedostatkiem pozytywnych bodźców, w nastroju dążącym do wisielczego, jako właścicielka rzeczonego nastroju w obliczu zbliżającej się nieuchronnie katastrofy emocjonalnej po prostu MUSIAŁAM działać celem zapobieżenia w/w. Nie jest więc moją fanaberią ani widzimisiem dokonanie absolutnie ratunkowych zakupów w dniu wczorajszych w postaci 4 (słownie: czterech) sztuk kosmetyków do makijażu w kolorystyce różnej, acz przeważnie śliwka i grafit. Nabywszy i autoużywszy niezwłocznie poczułam się od ręki ciut szczęśliwsza, co dowodzi tezy, że nie był to absolutnie zakup zbędny, a wręcz przeciwnie.

Ale prawdziwą satysfakcję odczułam dopiero w dniu dzisiejszym, tą samą drogą, acz w kompletnie różnych okolicznościach (rzęsiście oświetlona drogeria centrum handlowego, pachnąca perfumem różnorakim versus zaplecze sklepu z akcesoriami dla zwierząt pachnące różnie, ale przeważnie karmą dla psów i wyrobami skórzanymi) wszedłszy w posiadanie absolutnie pięknych sztylp(-ów?) skórzanych czarnych wysokich, których też zamierzam użyć w trybie natychmiastowym, dziś o dziewiętnastej, a następnie w nich spać i w ogóle nigdy już nie zdjąć ich z łydki, gdyż są boskie i zdążyłam już obdarzyć je uczuciem głębokim i namiętnym.

Drogi pamiętniczku, czy ja aby jestem zupełnie normalna?