niedziela, 17 kwietnia 2011

wtorek, 12 kwietnia 2011

ale za to niedziela

Niedziela była piękna, acz wietrzna. Poszliśmy więc na spacer (plus jeden do kondycji), zrobiliśmy przegląd przyległości, zapomnieliśmy nałamać forsycji do wazonu, ale nic to, dziś znów pójdziemy, to nałamiemy i ładnie poprosimy kota, żeby nam nie zeżarł. Może będzie akurat łaskawy i przychyli się do naszej prośby.

W niedzielę upiekłam chleb i pachniało w całym domu, ale potem się okazało, że jak zwykle zakalec (minus jeden do charyzmy). Zakalec też da się zjeść, owszem, ale poszpanować przed teściową już mniej. Ale nic to, jak tylko zjemy ten zakalec to znów upiekę i może tym razem wyrośnie.

A potem już tylko głaskanie futra (plus dwadzieścia do relaksu) i całkiem apetyczny, grubiutki kryminał Larssona (plus jeden do inteligencji), chociaż zimno mi jest jak czytam tę książkę, może to ten klimat skandynawski tak na mnie działa. Polecam, ale pod dwoma warunkami: koniecznie pod kocem, koniecznie z kotem.

Poniedziałek wyparłam ze świadomości i jakimś cudem po wietrznej niedzieli nastał senny wtorek. Nie mogę przestać ziewać. Mam nadzieję, że jak skończę ziewać, to będzie już piątek w południe. Oby do piątkowego południa.

środa, 6 kwietnia 2011

szał, dziki szał

Różne wersje Mojej Choroby były już omawiane na łamach, ale dziwnym trafem Szał Remontowo-Budowlany chyba jeszcze nie. A jest o czym, oj jest.

Tak się jakoś złożyło, że pod aktualnym adresem zaczęłam pisać akurat w momencie, kiedy moje życie w tym akurat aspekcie dobiło do spokojnej przystani po latach burz i zawieruch różnorakich. A wcześniej bywało rozmaicie. Powiedzmy tylko, że z agentami nieruchomości wysyłaliśmy sobie porcelanowe filiżanki w charakterze prezentów świątecznych, a "notariusz" był stałą pozycją w corocznym budżecie. Można się przyzwyczaić.

Osiedliśmy, gdzie osiedliśmy, ale złudzeń to my nie mieliśmy nawet przez chwilę, wiadomo było, że długo ten spokój nie potrwa. I nastał oto ten dzień, SR-B nadciąga. Tylko trochę wypadłam z obiegu, ale to się nadrobi raz dwa.

Będzie sielsko, będzie pięknie, drewniane nagrzane słońcem dechy będą nam skrzypieć pod nogami, a kawa w letni poranek na własnym tarasie będzie smakować jak żadna inna. Jeszcze tylko zszarpiemy sobie nerwy do żywego, zedrzemy paznokcie do krwi, zrujnujemy się finansowo, zarzucimy takie błahe rozrywki jak życie towarzyskie czy sen, rozwiedziemy się siedemnaście razy, spotkamy się w sądzie z trzema ekipami budowlanymi, doprowadzimy do spazmów ze dwóch podwykonawców, przeżyjemy ze dwanaście kataklizmów pękniętych rurek i padniętych zasilań, wydłubiemy drzazgi zza paznokci i nawet się nie obejrzymy, kiedy w kominku wesoło będzie trzaskał ogień naszego domowego ogniska.

Aż do następnej nawałnicy.