piątek, 23 lipca 2010

jeśli dziś jest piątek

Jest wczesny wieczór, dopijam resztkę szampana z wczoraj, zaraz otwieram wino i zagniatam ciasto na pizzę, gra muzyka, będzie nas więcej, zjemy, upijemy się, pogadamy, pośmiejemy się, czegóż chcieć więcej.
W piątki jestem szczęśliwa.

wtorek, 20 lipca 2010

mały biały domek

Nie mam czasu, zarobiona jestem.

Zrywam się z poduszek w środku nocy z krzykiem, przerażona wizją zapomnianego ocieplenia fundamentu, styropian piętnaście centymetrów, przez który nieubłaganie uciekają kolejne kilowatogodziny ciepła.
Spędza mi sen z powiek wybór między elektrycznym grzejnikiem konwekcyjnym a tradycyjną instalacją ceo.
Męczy mnie koszmarem parada pieców gazowych naprzemiennie z olejowymi, zamiast owieczek przeskakujących przez płotek.
Nawiedza mnie wizja zawalających się ścian garażu wraz z kominem, grzebiących pod pustakami nasze urządzenia mechaniczne, nas samych i dodatkowo niewybrany wciąż piec oraz zbiornik z gazem typu propan-butan, eksplozję słychać w promieniu wielu mil.
Już się denerwuję na myśl o wyczerpujących emocjonalnie przeprawach z różnego rodzaju panami fachowcami, co to będzie pani zadowolona.
Jak przebłysk wyższej inteligencji trafia we mnie konstatacja, co my najlepszego, po co i ZA CO?

A nawet jeszcze nie zaczęliśmy na dobre.
Coś czuję, że będzie nerwówka jak dawno.

poniedziałek, 12 lipca 2010

płonie ognisko i szumią

Czy Was też przygina do ziemi świadomość, że nigdy nie będzie już tak, jak KIEDYŚ?
Warunki zewnętrzne można odtworzyć prawie idealnie: ognisko było, kiełbaski były, ziemniaki też.

Nawet średnia wieku gości mniej więcej się zgadzała. Z tym, że banda dwudziestolatków to jednak nie to samo, co ta sama na pierwszy rzut oka banda trzydziestolatków z pętającym się pod nogami przychówkiem, nawet jeśli średnio wychodzi na to samo. Przychówek, choć sam w sobie uroczy i absolutnie zniewalający, swoje wymagania ma i nie jest skłonny negocjować. Jak idzie spać, to idzie spać i gadania nie ma.

A nam się sentymentalnie zrobiło, i chociaż ognisko obyło się bez gitary i śpiewu (nie odżałuję!), to jakoś tak rzewnie. Że może byśmy się osiedlili na tej ziemi, co to przodkowie na niej pracowali w pocie czoła? Co prawda w tym przypadku przodkowie to jedno pokolenie wstecz, a pot czoła rosił głównie przy koszeniu trawników i zrywaniu porzeczek z krzaczków, ale fakt pozostaje faktem, a krwawica krwawicą.

I tak powstał Plan.
Początek.

A czy koniec będzie dobry, to już inna historia.

środa, 7 lipca 2010

nic mi się

Czy Wam się chce?
Bo mnie to się generalnie NIE CHCE. Nic.

Rano nie chce mi się wstać. Ba, nawet nie chce mi się wyciągnąć ręki, żeby uciszyć budzik. Wolę naciągnąć kołdrę na głowę.

Zęby to jeszcze umyję, ale już malować to mi się nie chce. Kiedyś oznaczało redukcję makijażu do zestawu podstawowego, wiadomo: puder_maskara_błyszczyk, dziś krem stanowi doskonałe wykończenie makijażu dziennego.

Obcasów to mi się masakrycznie nie chce nosić. Już nawet kupować przestałam, bo mi się tych 83625 par kurzy w szafie, każde absolutnie boskie i absolutnie nie do noszenia na co dzień, przy balerinach odpadają w przedbiegach.

Nie chce mi się myśleć, w co się ubrać i co zabrać na śniadanie.
Z domu to mi się taaak nie chce wychodzić!

A dalej to już z górki.

Pracować mi się nie chce, wiadomo.
Ale komu by się chciało?

Wieczorem to już kompletnie nic mi się nie chce. Zalegam na kanapie z laptopem i kieliszkiem, i tak zastaje mnie dzień kolejny. Nie chce mi się wstać do lodówki po dolewkę, na szczęście tu w sukurs przychodzi mi MNM. Jemu też się zasadniczo nie chce, ale do kuchni czasem skoczy, nie mogę powiedzieć.

Książek nie chce mi się czytać.
Na spacer nie chce mi się pójść.
Filmów nie chce mi się oglądać.
Sport brzydził mnie zawsze, więc tu się nie liczy.
Nawet gadać mi się nie chce, o pisaniu nie wspominając.
W ogóle myśleć mi się nie chce.

Jedno, co mi się jeszcze czasami chce, to spać.
Zdaje się, że nawet jakaś piosenka o tym była...?

wtorek, 6 lipca 2010

that's it

Chyłkiem, boczkiem, urwane kilka dni z początku, potem burze, mundial, ze dwa upalne weekendy, konie - i po czerwcu. A taki był ładny.
No a w lipcu to wiadomo - jesień idzie. Niby jeszcze nic, niby ciepło, ale od Anki zimne wieczory i poranki, a potem to już z górki.

Czyli to by było na tyle.
Po lecie.

Z ważniejszych - dziś miałam spotkanie, można powiedzieć, z serii tych bardziej znaczących. Może odwróci wszystko do góry nogami, a może tylko pospacerowałam sobie w ulewie. Przy czym opcja pierwsza byłaby zdecydowanie korzystniejsza, bez dwóch zdań. Pozostaje mi czekać cierpliwie, czyli coś, w czym jestem absolutnie beznadziejna. Otworzę sobie może w międzyczasie małego szampana (szampan jest świetny na czekanie), a z dużym poczekam (i to nie do jutra, tylko sporo dłużej, niestety).

I niech wreszcie coś się zacznie dziać, bo teraz to nawet pisać nie ma o czym.
(oby nie w złą godzinę)