MNM to taki więcej hurtownik jest. Jak nie kupuje, to nie kupuje nic przez dwa lata, ale jak już kupuje, to dawać co tam macie na składzie, wszystko bierę jak leci! 10 kilo kaszy, 12 litrów mleka, dwa mendle jajek, dwa garnitury, dwie pary identycznych butów (nie-do-pojęcia! jak można sobie własnoręcznie i zupełnie dobrowolnie odebrać przyjemność wybrania nowych, INNYCH butów?), 12 par majtek, a dziś na ten przykład - 10 kilo kości wołowych, lekutko zmiażdżonych. Kaszę i garnitury to jeszcze od biedy mamy gdzie trzymać, ale kości? W lipcu? Nawet przy tej pogodzie, mimo wszystko. Własne psy też już odmawiają współpracy, zakopują. Może psy sąsiada...?
A mnie prześladują takie jedne buty, kozaczki cudnej urody, które w jakimś szalonym widzie odłożyłam na półkę mimo walących po oczach walorów wizualnych oraz siedemdziesięcio(!!!)procentowej obniżki. Matko, jaka ja jestem głupia, to szkoda gadać w ogóle.
Co poza tym. Jeszcze trochę dżetlag. Człowiek nie wie, czy spać, czy wstawać, robić czy leżeć, pić kawę czy wino, lipiec czy palić w kominku i o co w ogóle chodzi.
Jednak napaliłam.
środa, 18 lipca 2012
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Wino, jestem za winem :)
OdpowiedzUsuń