Aktualnie na tapecie żółtaczka pokarmowa oraz wszczepienna, żółta febra i malaria. Aha, i jeszcze bonusowo tężec. O durze już wspomniałam? Nie? Otóż brzuszny. I z czym do ludzi z Waszymi katarami i ospami u niespełna dwulatków, no z czym.
Metodycznie zapoznajemy nasze systemy immunologiczne z najgroźniejszymi wirusami świata, mając nadzieję, że jeśli zaprosimy je do siebie z własnej woli, to może nas nie pożrą, może okażą litość. Mnie osobiście jakoś cała koncepcja wakcynacji nie do końca przekonuje, ale staram się być racjonalna, w końcu kilka pokoleń lekarzy nie może się mylić, tak? TAK?? Zagryzam więc zęby, odwracam głowę żeby nie widzieć narzędzi tortur i grzecznie podwijam jeden rękaw, drugi, siedemnasty, przepraszając w myślach moje biedne białe krwinki, atakowane z każdego możliwego frontu. A tam w środku balanga na całego, tyfus z żółtą febrą padają sobie radośnie w ramiona, hapefał pije do duru, tężec zalany w trzy dupy rzyga pod łokciem, impreza roku normalnie, czad.
No więc boli mnie wszystko, cebulki włosów mnie bolą, cała skóra, paznokcie aż do samych końców i gałki oczne. Czekam na kolejne objawy, nic mnie już nie zdziwi.
I pomyśleć, że to wszystko na własne życzenie.
Szkoda trochę, że nie na moje własne, ale najwyraźniej ktoś musi cierpieć, żeby zobaczyć lwa mógł ktoś. Spoko. Odbiję sobie następnym razem.
wtorek, 24 listopada 2009
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz