O co chodzi, czyżbym przespała wiosnę i lato, i znów mamy jesień? Znów jest ciemno jak wracam z roboty, wyciągnęłam z szafy schowane przed tygodniem kozaki i szalik, długo się nie należały. Znów mam ochotę wypruć sobie bebechy i się na nich malowniczo powiesić na kryształowym żyrandolu. Bosko jest.
Planuję imprezę plenerową na maj i mam szczerą nadzieję, że temperatura powietrza przekroczy piętnaście stopni Celsjusza. W cieniu. Inaczej będę mieć tłum małoletnich żądnych rozrywki w czterech ścianach, co może skończyć się masowym pogromem. Koty już uprzedziłam, mają się trzymać w okolicach sypialni gospodarzy, którą odgrodzimy drutem kolczastym pod napięciem oraz wianuszkiem z czosnku i brokułów. To powinno powstrzymać szarańczę.
Śnią mi się hamaki, grille i kawa na tarasie.
A w międzyczasie znów porywam się z motyką na słońce, przez słońce należy rozumieć paschę, mazurek czekoladowy oraz kajmakowy i pasztet z soczewicy. Wciąż nie mogę pogodzić się z faktem, że nie posiadam talentu kulinarnego, wciąż walczę. Historia całych lat nieustających porażek nie uczy nas niczego. Nadzieja umiera ostatnia.
środa, 4 kwietnia 2012
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
praktyka czyni mistrza...mazurków, pasztetów i kajmaków :)
OdpowiedzUsuńja tez mam głośną i żywą nadzieję, że maj będzie bardziej czerwcowy niż kwiecień marcowy Powodzenia w plenerze!