poniedziałek, 13 września 2010

bikoz i gat haj

Trzy razy dziennie łykam baterię 5457578 różnokolorowych (acz z przewagą ciepłych odcieni żółci) piguł i tabletek oraz psikam sobie do nosa, usiłując zneutralizować irytujące objawy infekcji wirusowej. Co prawda diagnoza dyferencyjna wykluczyła tak pospolitą przypadłość jak grypa, skłaniając się raczej w kierunku lupusa lub autoagresji, ale ja nie jestem taka głupia, ja doskonale wiem, że to czasami jest wścieklizna, której absolutnie nikt by się nie spodziewał. Albo że pacjent jest w ciąży i złośliwy drugi bliźniak pożera jego wnętrzności. Różnie bywa, nigdy nic nie wiadomo. Zwłaszcza z tym bliźniakiem. Nie wolno tracić czujności.

A wracając do moich wesołych pastylek - trzy czwarte z nich zwierają pseudoefedrynę, część nawet w największych dostępnych na rynku bez recepty dawkach (o którym to fakcie oczywiście doczytałam już po łyknięciu 4 dawek, przed chwilunią). W efekcie jestem na haju i chodzę po ścianach. Do działań niepożądanych zalicza się pobudzenie, bóle głowy, nudności, drgawki, tachykardię, podwyższone ciśnienie tętnicze oraz udar mózgu. Poza tym ostatnim mam absolutnie wszystkie objawy, co do udaru jeszcze nie zdecydowałam. Chociaż udar kojarzy mi się raczej z upałem, więc po namyśle - nie, udar nie. Uf.

Siedzę teraz taka nawalona w pracy i mam niepokojące przeczucie, że nie wyniknie z tego nic dobrego. Linia rozdzielająca pasy ruchu dziś rano tak zabawnie mi falowała. A piłam tylko syropek, obiecuję. Nic nielegalnego!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz