wtorek, 6 lipca 2010

that's it

Chyłkiem, boczkiem, urwane kilka dni z początku, potem burze, mundial, ze dwa upalne weekendy, konie - i po czerwcu. A taki był ładny.
No a w lipcu to wiadomo - jesień idzie. Niby jeszcze nic, niby ciepło, ale od Anki zimne wieczory i poranki, a potem to już z górki.

Czyli to by było na tyle.
Po lecie.

Z ważniejszych - dziś miałam spotkanie, można powiedzieć, z serii tych bardziej znaczących. Może odwróci wszystko do góry nogami, a może tylko pospacerowałam sobie w ulewie. Przy czym opcja pierwsza byłaby zdecydowanie korzystniejsza, bez dwóch zdań. Pozostaje mi czekać cierpliwie, czyli coś, w czym jestem absolutnie beznadziejna. Otworzę sobie może w międzyczasie małego szampana (szampan jest świetny na czekanie), a z dużym poczekam (i to nie do jutra, tylko sporo dłużej, niestety).

I niech wreszcie coś się zacznie dziać, bo teraz to nawet pisać nie ma o czym.
(oby nie w złą godzinę)

1 komentarz:

  1. Trzymam kciuki za efekty długiego czekania. I nie kuś losu z tą nudą, bo Cię znów obdarzy tak lubianą przygodą samochodową ;)

    OdpowiedzUsuń