niedziela, 7 marca 2010

zmarzlina

Mamy taką małą tradycję z MNM, że w okolicach dnia kobiet rozpoczynamy sezon wyjazdowy, najchętniej w kierunku południowym. Bo wiadomo, wiosna wiosną, a przezorny zawsze ubezpieczony. Jednakowoż w tym roku najwraźniej za krótko jechaliśmy. Bo jak wytłumaczyć to, że przez całą tegoroczną pol(arną)ską zimę w nie zhańbiłam się czapką, a wczoraj odmarzły mi uszy??

Z pewnym takim rozrzewnieniem wspominam ubiegłoroczny DK, kiedy to spożywaliśmy surowe produkty spożywcze siedząc wprost na trawie, a słońce grzało jak głupie. W tym roku owszem, z tym, że trawa pod grubą warstwą białego gówna, a słońce pod grubą zasłoną białego gówna. Wobec powyższego produkty spożywamy wyłącznie w maksymalnej dostępnej temperaturze oraz stężeniu, koniecznie w bezpośrednim sąsiedztwie ognia i chętniej jednak we wnętrzach.

Na rynku staromiejskim, jak to na rynku staromiejskim od setek lat, wielojęzyczny gwar. Docierające do naszych uszu strzępki rozmów w językach zachodnioeuropejskich ("fucking freezing", "saw a twenty-centimeter snowflake") wyrażają z grubsza to, co sami wyrazilibyśmy słowami, gdyby nie obawa przed odmrożeniami. Zasadniczo od lat porozumiewamy się z MNM raczej bez słów (co może dawać mylne wrażenie, że NIE MAMY O CZYM ROZMAWIAĆ), więc szybka wymiana spojrzeń, podnosimy kołnierze i udajemy się krokiem przyspieszonym do najbliższej winiarni, gdzie powoli odzyskujemy czucie w policzkach gdzieś w połowie drugiej szklanki varenego wina.

Ale nie żebym narzekała! O nienienie. Co to, to nie ja.
Bo tak po prawdzie, to pięknie tu, karmią całkiem dobrze, poją niezgorzej i dają najlepsze tajskie masaże na świecie. I mają wannę!!! No i, last but not least, nie zapominajmy, że sama się tu pchałam, więc jest BOSKO i tego się będę trzymać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz