poniedziałek, 23 listopada 2009

paris, mon amour

Co można robić w listopadowy weekend w Paryżu? Otóż w listopadowy weekend w Paryżu można JEŚĆ. Właściwie to nawet trzeba, nawet nie wypada NIE JEŚĆ. Jedliśmy więc. Krłasanty. Pęoszokola. Sery. Mule. Ślimaki. Kaczki. Paejle. Steki. Fondi. I to wszystko ZAWSZE z frytkami. I kawa. I deser. Kremkaramel i krembrile. Gatooszokola. Gofry. I wino, dużo, dużo wina. Uff. Właściwie to żałujemy tylko jednego - że zapomnieliśmy zjeść kebaba. Poza tym weekend b.b. udany.

Większość czasu spędziliśmy włócząc się właściwie bez celu po Montmartrze, który okazał się zaskakująco górzysty i od piątku nieustannie masakrycznie bolą mnie łydki. Ale to doprawdy drobnostka.

Z silniejszych wrażeń - nagła konstatacja, że w oto zupełnie nie wiem, jak to się stało, ale stoję samotnie w samym środku cmentarza, a właśnie dochodzi północ. Albo supermarkety wielkości małego tesko, z wózkami, kasami i wszystkim, z asortymentem wyłącznie dla dorosłych (a i to zdecydowanie nie dla wszystkich). Ciekawe, czy podrzucają gazetki do skrzynek pocztowych okolicznych mieszkańców: "tylko w tym tygodniu, wibratory po 2 euro/szt., strój pielęgniarki w promocji z pejczem za jedyne 87 centów!". Wiem, wiem, zaściankowa jestem, na prawdziwych światowcach by pewnie nie zrobiło to większego wrażenia. No tak. Albo piknik bożonarodzeniowy na polach elizejskich ze sztucznym śniegiem na sztucznych choinkach oraz wystawy galerii lafajet - to JUŻ święta? Naprawdę?? Cóż, tłum piernikowych ludków nie może się mylić.

Z nowości - wieża piękna w nowym outficie, gra i błyska kolorowymi światełkami, można zagapić się aż do skurczu szyi.


Poza tym po staremu - człowiek przyjeżdża tam, rozdziawia gębę z zachwytu i WTEM! za godzinę samolot powrotny. Ja się tak nie bawię. Ja chcę jeszcze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz