czwartek, 29 października 2009

wszystko nie tak

Jeśli spełnią się wszystkie wczorajsze życzenia, to będę najstarszym człowiekiem na świecie. A właściwie kobietą.

Niemniej jednak z przykrością konstatuję dziś, naprawdę, nie tak miało być. Jestem głęboko rozczarowana rzeczywistością. Miałam być zawsze młoda i piękna, tak się umawialiśmy, tak? No właśnie. A tu dupa. I pozostało mi ewentualnie to piękna. O ile finanse pozwolą, oczywiście, bo botoksy i inne liftingi raczej nie figurują w koszyku podstawowych świadczeń NFZ. A miejmy odwagę spojrzeć prawdzie prosto w oczy - już czas. Najwyższy.

Koszmarny dzień dziś od rana, a właściwie od nocy. Koszmarny, mówię Wam.

Mam od cholery i trochę pracy, mam jej tyle, że nie jestem w stanie niczego zrobić do końca, skaczę z tematu na temat i nie zdążam z niczym. W związku z czym postanowiłam zrobić krótką przebieżkę po blogach, w ramach zebrania myśli.

MNM przeszedł dziś samego siebie, rozpoczynając dzień roboczy o godzinie 2:30 (sic!). Wspominałam coś o wstawaniu w środku nocy? Ale TEGO to nawet ja nie przewidziałam. Przeginka. Spodziewam się go z powrotem w naszym gniazdku tuż po wieczornych wiadomościach. O ile żadna mgła nie pokrzyżuje rozkładu lotów. Na pewno będzie pełen werwy i bardzo zdatny do użytku. Na pewno.

Noc znów z przerwami, zegar biologiczny to rzecz absolutnie niesamowita. Nie alarmuje mnie NIGDY o mijającej właśnie godzinie stawiennictwa na zakładzie, ale o planie pracy MNM jak najbardziej. 2:30 wyjazd, 4:30 lotnisko, 5:00 start, 7:00 lądowanie. Wysyłam przez sen esemesy pytające, odbieram przez sen esemesy zapewniające, że póki co zgodnie z planem, dojechał, wystartował, wylądował, żadnych gołoledzi, mgieł, wybuchających silników ani blond-zdzir. Póki co. Po ostatnim potwierdzeniu mój zegar wewnętrzny najwyraźniej uspokojony przechodzi w tryb drzemka i znów jestem spóźniona na zakład.

A tu pożar, jak zwykle.
I końca nie widać.

Ja chcę do mamy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz