czwartek, 12 sierpnia 2010

ajm sory ajm lejt

Nie zdanżam.
Ustawicznie, zawsze i wszędzie nie wyrabiam się, zawalam terminy, spóźniam się na spotkania, wszyscy siedzą w taksówce i czekają, a ja jeszcze oko nie zrobione, oczko w pończosze. Ludzie gadają albo wręcz milczą wymownie, przewalają oczami, wyznaczają mi dedlajny na miesiąc przed rzeczywistymi, biorą poprawkę. A ja dalej swoje. Wstyd.

Kusi, oj kusi przyjęcie w związku z powyższym taktyki AGRESYWNEJ SAMOAKCEPTACJI POPRZEZ ZINTENSYFIKOWANĄ AUTOSUGESTIĘ by kocica-my-godess: Chuj. Tak mam.

Ale nienienienienienie. O nie.
Będę pracować nad sobą. Zmienię się.
Przecież, do cholery, to całe zdanżanie nie może być aż tak trudne, w końcu ludzie jakoś zdanżają i żyją, tak?

Czytam właśnie w ramach wspominek oraz letniego przewietrzania głowy historię o takim jednym panu, co to wiecznie nie zdanżał na zakład i celem zminimalizowania powodujących rozstrój nerwowy skutków tej godnej pożałowania sytuacji powziął jakże szczwany plan usunięcia kadrowej podsuwającej mu nieubłagalnie co spóźniony poranek książkę spóźnień poprzez dokonanie otrucia ze skutkiem śmiertelnym za pomocą gronkowca podanego w postaci sześciu opakowań lodów Calypso. (owszem, lubię długie zdania) Jak ja go rozumiem doskonale!

Ale dość już.
Postanawiam niniejszym, że od dziś przedsięwezmę wszelkie dostępne i niedostępne dotąd środki celem zniwelowania wiecznego pozostawania ZA. Od dziś będę NA, a nawet PRZED!

No dobra, od jutra, bo dziś na zakład dotarłam spóźniona o jedyne 85 minut.
Chuj. Tak mam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz