wtorek, 13 stycznia 2015

made my day

Kiedyś nadejdzie taki dzień, wiem to na pewno, kiedy moje wnuki będą nadużywać wyrażeń wysoce nieparlamentarnych, dając upust niedowierzaniu pomieszanemu z zachwytem, o ile oczywiście odziedziczą tę smykałkę, nazwijmy to, archeologiczną. Torując sobie drogę przez stosy dóbr wszelakich, odnajdą takie skarby jak dżinsy lekko tylko przetarte na wysokości lewego pośladka anno tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiąt osiem. Wazonik ceramiczny pomarańczowy, którego nigdy wcześniej nie widziały na oczy, gdyż ostatnie siedemdziesiąt (tak, jestem taką optymistką!) lat spędził schowany głęboko w szafie i kto wie, może już zmienił status z fajansowego na zabytkowy? Bieliznę pościelową z kory, która przestała być w użyciu jakoś na przełomie tysiącleci. Zapas żarówek setek przemycanych z Ukrainy na kolejnych 17 lat. Obrusiki na ławę, której nie posiadano dwa pokolenia wstecz. Piętrzące się pod sufit pudełka, w które opakowany był w momencie zakupu różnoraki sprzęt elektroniczny, gdyż tak, w pierwszych latach dwudziestego pierwszego wieku kupowało sie sprzęt elektroniczny, zamiast wszczepiać sobie czip w wybraną część ciała. Całe labirynty książek na tematy dowolne, w tym tak pasjonujące jak "Poradnik hodowcy bydła" z 1964 oraz "Poczytaj mi mamo" > "Kredki" zaczytywana do wyrzygu w latach 1983-86. Płyty winylowe, w tym hit nad hity, "Akademia Pana Kleksa" i pierwsze szlagiery Natalii Kukulskiej. Adapter do odtwarzania tychże. Faktury za prąd dostarczany do dawno nieistniejącego mieszkania po praprapraprababci. Słoiki z ogórkami kiszonymi, dwa tysiące siódmy to był rok! Zupki chińskie przeterminowane o 32 lata.

Gdyż nic, ale to naprawdę NIC nie jest w tym gospodarstwie domowym wyrzucane. I nieważne, ze sie podarło, obtłukło, wystrzępiło, skurczyło (!), dawno straciło ważność, obsechło, wyszło z mody. Nieważne. Bo każda z tych rzeczy może się jeszcze kiedyś przydać.

I tak oto aktualnie przydadzą mi sie szorty granatowe, rocznik 2010. A gdybym była taka szybka do wyrzucania, to wyrzuciłabym je kiedy były dobre dwadzieścia kilo wcześniej, bo przecież spójrzmy na sprawę realistycznie - nie ma takiej opcji, żeby wcisnąć w nie kiedyś jeszcze swój tyłek. A jednak. I kto miał rację JAK ZWYKLE?

1 komentarz:

  1. Znam ten ból, tylko ja zamiast gospodarstwa domowego mam jeno szufladę i to bez komórki. ;o)

    OdpowiedzUsuń