środa, 2 grudnia 2009

kilimandżaro i masajowie

Trzysta kilometrów oznacza w Kenii minimum pięć godzin podróży drogami, przy których nasze polskie wydają się być gładkie jak lustro. Pięć godzin w upale, w kurzu, w podskokach na skajowych siedzeniach (wydawało Ci się, że masz dobrze dopasowany stanik? wydawało Ci się) i już jesteśmy w Amboseli, na terytoriach Masajów, u podnóża Kilimandżaro. Wrażenia gonią wrażenia, nie wiadomo, w którą stronę patrzeć, generalnie wielkie ŁAŁ.

Widok z okna naszego domku w Ol Tukai Lodge:



W drodze do wioski masajskiej:






I z wizytą u Masajów:













Wioskę masajską opuściliśmy z mieszanymi uczuciami. Na wierzchu feeria kolorów, śpiewy, tańce i śmiech, głębiej koszmarna bieda i brak absolutnie wszystkiego. Niby bilety wstępu i teatrzyk dla turystów, a jednak nie do końca. I ta ciągła gra na emocjach, bo wiadomo, że umorusane dziecięce buzie wzruszą każdego turystę i wycisną z niego każdego dolara, choćby najostateczniejszego. Z jednej strony niesmaczna to gra, z drugiej - walka o przetrwanie, za wszelką cenę, rzecz zupełnie zrozumiała. Tak czy inaczej - wątpliwa rozrywka, jak na mój gust. Ale co ja tam wiem. Ważne, że zdjęcia są ładne i kolorowe, no nie?

Popołudniowe polowanie w Amboseli:







A wieczorem tańce, hulanki i swawole. Prawie do 21, dzikie szaleństwo. Kto zgadnie, o której planowana była pobudka dnia następnego? Pudło. Wcale że nie o szóstej rano, bo piątej trzydzieści. Która, przypominam, tak naprawdę była trzecią trzydzieści. Kto powiedział, że na wakacjach się odpoczywa??

2 komentarze:

  1. No właśnie, tak się zastanawiam czy te kolory to tak normalnie, czy dla turystów. Ale fakt, na zdjęciach wyglądają ładnie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Akurat kolory strojów to chyba tak na co dzień, poza wioską "pokazową" wyglądali podobnie. Masajowie uwielbiają czerwień i najchętniej się w nią ubierają, dzięki temu są widoczni na sawannie z daleka. Do tego sznury kolorowych paciorków, im więcej ozdób, tym lepiej. Taki styl ;)

    OdpowiedzUsuń