Przez pięć lat dzielnie broniłam durnego pomysłu, szkoda tylko, że durnota jego dotarła do mnie już po wcieleniu pomysłu w czyn, to jest rzuceniu wszystkiego, co przez te pięć lat w trudzie i znoju udało nam się jako tako posklejać do kupy TAM, żeby przeprowadzić się TU, do korzeni, w strony rodzinne, gdzie dzięcielina i świerzop... Szlag.
Było się nie zgadzać, było się nie nabierać na marketing uprawiany podstępnie, przemycany podprogowo, było twardo tkwić przy swoim, było mieć własny rozum. Nie miałam, to teraz mam.
Nie powinnam więc marudzić, że zadupie, że zesłanie, że ciasno, że brudno, że nudno, że wszystko do dupy. W życiu liczy się konsekwencja (jak mi jest tłuczone do tego durnego łba dzień po dniu), więc należy z radosną pieśnią na ustach udać się do zakładu, by w trudach i znoju (deja vu?) sklecać wszystko od nowa. Super.
No to jestem.
wtorek, 19 maja 2009
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz