sobota, 3 listopada 2012

blondynka na bali?

Samotna wyprawa do Indonezji. Miesiąc spędzony w drodze przez wulkany i plaże, pola ryżowe i tropikalne lasy. Świątynie, kadzidełka, spotkanie z szamanem i Boże Narodzenie o zapachu dojrzałych durianów. Było bosko!

Czy ktoś, kto pisał tę recenzję w ogóle przeczytał dzieło pani Pawlikowskiej? Czy po prostu zahaczył okiem kilka kluczowych słów kartkując książkę w biegu i sklecił na kolanie 3 zdania, które miały za zadanie ją sprzedać, ale w żadnym razie nie streszczać? To jest zwyczajne oszustwo, za co wydawcę i autora spotyka zasłużona kara - ja więcej po książkę autorstwa pani Beaty raczej nie sięgnę. 

Kłamstwo nr jeden - "na Bali". Otóż wyspy Bali dotyczą tylko początkowe rozdziały, w których autorka głównie zastanawia się, jak najszybciej z Bali sie wydostać i przenieść na sąsiednią Jawę i dalej, byle jak najdalej od diabelskiej Bali!

Kłamstwo nr dwa - "było bosko!". Bo Bali według pani Beaty to jedno wielkie oszustwo, szmira i kicz, fatamorgana stworzona wyłącznie dla turystów, gdzie każdy tubylec na każdym kroku usiłuje Cię okraść, gdzie turyści przybywają wyłącznie w poszukiwaniu seksu i narkotyków (wwiezienie których do Indonezji, nota bene, zagrożone jest karą śmierci), zamiast w poszukiwaniu rozwoju duchowego. Przez jakieś 50 stron książki autorka żali się jakieś 50 razy na niemożność skorzystania lokalnego transportu, w zamian za co oferuje jej się wyłącznie klimatyzowane minibusy. No skandal po prostu, zdziczenie obyczajów, sodomia i gomoria! Klimatyzowane busy w 36-stopniowym upale, kto w ogóle to wymyślił?! To trochę tak, jakby obcokrajowiec upierał się, że on koniecznie musi jechać z Warszawy do Krakowa wozem drabiniastym, albo CO NAJMNIEJ pekaesem ogórkiem z klatką z kurami w przejściu, bo inaczej to nie jest prawdziwa Polska!

A to całe poszukiwanie duchowości, prawdy i ekologiczności odbywa sie na papierze kredowym, pięknie ilustrowane, w twardej obwolucie. Ile mniej drzew zostałoby ściętych, pani Beato, gdyby wydać tę książkę na szarym papierze w miękkiej okładce? Hipokryzja czy tylko marketing?

Jedno mnie tylko ucieszyło, że mimo tej twardej, ciężkiej oprawy wzięłam tę książkę ze sobą na Bali, bo zwyczajnie nie miałam czasu do niej zajrzeć przed wyjazdem. Dobrze zrobiłam. Gdybym przeczytała ją wcześniej, to pewnie na biegu przebukowywałabym bilety albo prosto z lotniska w Denpasar jechałabym na Jawę i byle dalej. I nawet nie byłabym świadoma, tak jak najwyraźniej umkneło pani Beacie, co tracę!

Nie podobało się, ale coś napisać trzeba było, bo inaczej kto zapłaciłby za bilet na tę przeklętą wyspę? A tak proszę, pan płaci, pani płaci. I biznes sie kręci. I kolejna wyprawa w poszukiwaniu duchowości ma za co sie odbyć. A że okłamujemy bezczelnie czytelnika? A kogo to obchodzi?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz