poniedziałek, 2 stycznia 2012

falstart

Nowy rok zaczął mi sie ujowo na maxa, mimo moich najszczerszych chęci i nawet starań w kierunku dokładnie odwrotnym. Po północy to jeszcze jak Cie mogę, życzenia-srenia, wszystko niby pięknie ładnie i względnie pod kontrolą, aż WTEM! kilkanaście godzin później jak nie jebnął, to aż mnie lekuchno zatkało. Ale w sumie główny impet był po północy, więc może nie muszę się zamartwiać, że cały rok będzie taki? Czy to działa jak z wigilią, czy jak?

Przesądna się robię na starość.

Od kilku dni towarzyszy mi bardzo nieprzyjemne uczucie, że za chwileczkę, za momencik coś walnie, ale to tak, że się nie pozbieram. I że to jeszcze nie to. Że będzie gorzej zamiast jak wszyscy sobie wczoraj życzyliśmy - lepiej. Albo chociaż niegorzej. Patrzę uważniej pod nogi i uważam, nie staje pod ciężkimi żyrandolami, ale coś mi mówi, że to nie to. Może powinnam się wybrać do wróżki Olgi zapytać, ki diabeł. Bo zwariuję z tej ostrożności w końcu.

A może to tylko chwilowa depresja związana z kolejną zmianą daty urodzenia (bo postanowiłam, ze skoro trzeba już koniecznie coś zmieniać co roku, to ja zamiast wieku będę sobie zmieniać datę urodzenia - od wczoraj jestem rocznik '85). A może to ten niewysłany łańcuszek o reniferach?? O matko, oby nie.

2 komentarze:

  1. Tak! Wszystkiemu winien jest ten przerwany łańcuszek o reniferach! ;D

    OdpowiedzUsuń
  2. do wrozki raczej nie
    przeczekac radze

    OdpowiedzUsuń