czwartek, 30 grudnia 2010

zagubioną autostradą na bani(ę)

Kto powiedział, że nie wystąpię już w tym roku w stroju kąpielowym w plenerze? Ależ!

Okoliczności były akurat sprzyjające, śnieg sypał od dwóch dni i już - już nasypało prawie po pas, zasypało drogi i lasy, ale przecież nie aż tak, żebyśmy się nie przedarli! Co prawda nasze miejskie jeździdełko osłabło na sam widok, więc litościwie zwolniliśmy go z obowiązku świadczenia pracy i za pomocą mini-czołgu z łatwością przedarliśmy się wgłąb dzikiej puszczy, coraz bielszej i bielszej. I gdy tak jechaliśmy, gdy wydawało się, że jesteśmy już w samym środku niczego, to jeszcze dwa kilometry przez pola, pięć kilometrów przez las i już byliśmy na miejscu.

Okolica była malownicza, jak z obraza szaleńca, zapadliśmy się w zaspy po pas i ruszyliśmy raźno ścieżynką w dół, nad rwący (pod metrową warstewką lodu) potok. W chatynce już napalono w oczekiwaniu na nasze przybycie, więc zzuliśmy okrycia wierzchnie i zrobiło się jakby bardziej rześko, ale potem już tylko błogość buchającej z węgli pary i pełen relaks. I serio-serio niektórzy nawet kilka razy kąpali się w przeręblu wyżej wspomnianego strumyka! W temperaturze otoczenia ujemnej. Brr. Z tym, że proszę Was, bez przesady. Ja się tylko natarłam śnieżkiem i też było fajnie. Ale mam zdjęcia w hawajskim stroju kąpielowym na śniegu! Serio, serio.

Człowiek by w życiu nie pomyślał, a tu proszę. Może w przyszłym roku odważę się nawet na ten (tę?) przerębel.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz