sobota, 24 grudnia 2011

eat, drink & be merry!

Jeszcze tylko jeden zapomniany prezent, zrobić krem do tortu i paznokcie, przelecieć podłogę, uprasować obrus i świętujmy, lalala!

Ja już dostałam swój pierwszy prezent świąteczny i powiem Wam, ze najwyraźniej byłam w tym roku bardzo, BARDZO grzeczna. Kto by pomyślał.

A Wy?

czwartek, 22 grudnia 2011

być kiciusiem

Robotem wielofunkcyjnym takim, żeby nie było.

Z misetoł end łajn to u mnie na razie głównie łajn. Chociaż nie powiem, drzewo jest, stoi obok kanapy i bawi koty. Taka raczej gabarytowa zabawka, ale ostatecznie może być. Lampeczek nie odważyłam się jeszcze zawiesić, gdyż obawiam się pożaru w wyniku wywrócenia całej aranżacji i dokonania spięcia w instalacji elektrycznej w wykonaniu kochanych sierściuchów pod nieobecność dorosłych na chacie. Ale tak też jest ładnie.

Ponadto sypiam cztery godziny na dobę oraz wykonuję rozmaite akrobacje kuchenne, bo kto powiedział, ze nie da się wyprawić uroczystej wieczerzy wigilijnej bez akompaniamentu dwunastu dziewek kuchennych, robotnych? A jakże.

Oraz w tak zwanym międzyczasie (między kapustą a konkolem - ha, nauczyłam się nowego słowa!) popełniam dobre uczynki zupełnie bezinteresownie, wszak święta to czas magiczny, czyż nie? Na przykład przedwczoraj znalazłam nowy dom takiej jednej czarnej przybłedzie, co mi zamieszkała na klatce schodowej. Uprzejmie proszę mi zapisać po stronie "nie gotować w smole".

O, to już moja stacja, lecę. Jak byśmy się nie słyszeli, to wesołych!

piątek, 2 grudnia 2011

matrix

Listopad minął mi pod znakiem dzikiego zapierdolu. Nie wiem, podobno byłam na jakims urlopie, gdzieś pływałam w jakimś basenie i piłam drinki, ale nie pamiętam, nic nie pamiętam. Naprawdę to ja byłam? Niemożliwe.

Teraz codziennie rano wita mnie drużyna konduktorska, a potem jest już tylko ciekawiej. Gdyby doba miała 42 godziny, to i tak zabrakłoby tej ósmej godziny snu. Zawsze jej, suki, brakuje.

W międzyczasie pomalowałam sobie włosy w niewidzialne pasemka i paznokcie na bardzo widoczny kolor oberżyny, dostałam zaległy prezent urodzinowy od MwcaleniejestemtakapewnaczyNbotoniebyłajpadM, Podwieczór wyrósł nam na pełnowymiarowego kocura, poleciałam na Podkarpacie i o dziwo! wróciłam, ktoś się okazał skurwysynem najczystszej maści grzebiąc ostatecznie moją naiwną wiarę, że może to jednak JEST jakieś kosmiczne nieporozumienie, ktoś sie zakochał, ktoś się urodził, a ktoś inny urodzi się lada moment. Ponadto podobno mamy grudzień. Czyli święta. Czyli jak co roku jestem w czarnej dupie prezentowej i najchętniej zapadłabym w sen zimowy, ale pewnie jak co roku odjebie mi w okolicach dwudziestego i przepuszczę ze dwie wypłaty (nie moje, jego ofkors) na gipsowe aniołki i nabłyszczane girlandy, a następnie wykonam karczemną awanturę, ze koniec choinki jest krzywy. Jakby to miało jakiekolwiek znaczenie. A potem będzie nowy rok i będę jeszcze starsza, o ile to w ogóle możliwe.

A jakby tak pierdolnąć to wszystko i wyjechać w cholerę na drugi koniec świata? Proszę?